Wielokrotnie w wiadomościach prywatnych w social mediach lub po moich wystąpieniach słyszałam z ust różnych osób pytanie: Angelika, jak dajesz radę łączyć tak wiele ról? Piszesz książki, prowadzisz firmę, podcast, social media i piszesz doktorat. Jak to robisz, mając przy tym rodzinę i trójkę dzieci? Ostatnia część pytania jest najczęściej zadawana przez kobiety. I ja to rozumiem. To my kobiety jesteśmy często bardziej obciążone wychowywaniem i opieką nad dziećmi. Moja odpowiedź na te pytania była różna, bo bywa różnie. Daję radę, raz lepiej, raz gorzej. O tym jak to wygląda w praktyce można zobaczyć w moim wystąpieniu na TEDxWarsawWomen, gdzie opowiadam o swoim nawróceniu z perfekcjonizmu, właśnie po to, żeby dawać radę.
Ale przyszedł w moim życiu taki moment, kiedy mogę szczerze powiedzieć, że już nie daję rady. Zdarzyła się taka okoliczność, jaka mam nadzieję, zdarza się rzadko, ale potrafi się zdarzyć i jest jak wielka powódź, która wydarzyła się w Polsce w 1997 roku. Jeżeli nie oglądałeś na Netflixie Wielkiej Wody, to szczerze Ci polecam. Ci, co oglądali, mogą pamiętać scenę, w której widzimy zalany Wrocław, a dwie kobiety leżą na dachu samochodu i patrzą na wielkie miasto, które jest całe pokryte wodą. Jest powódź. Gdybym miała powiedzieć o tym, jak się czuję – jestem właśnie na tym dachu samochodu, dookoła mnie jest wielka woda i ja sobie myślę: Jaka piękna katastrofa. I nie daję rady.
Mówię o tym, bo bardzo rzadko ludzie przyznają się, że nie dają rady, a jeszcze rzadziej podpowiadają, co zrobić w tej sytuacji. Częściej udajemy, że trzymamy gardę, mamy pokerową twarz, robimy dobrą minę do złej gry i jakoś to idzie. Chcę Ci pokazać, że niedawanie rady też może być początkiem i jest na to rozwiązanie.
Na co dzień prowadzę firmę. Prowadzę warsztaty, konsultacje, wystąpienia. Pracuję głównie z dużymi organizacjami. Piszę doktorat o CEO Brandingu, a ostatnie pół roku było dla mnie bardzo intensywne i jednocześnie bardzo dobre biznesowo. Przez pół roku zarobiłam tyle, ile w całym zeszłym roku i świadomie zaplanowałam, że w połowie czerwca wyhamowuję dużą część aktywności. Plan: robię 5 tygodni wakacji, podczas których zajmę się doktoratem, zrobię rzeczy związane z planowaniem nowych aktywności, które zaczynają się od września. I prawie wszystko szło dobrym torem. Wakacje były prawie udane. Prawie, bo było bardzo gorące, a ja słabo znoszę upały, więc wróciłam zmęczona, ale to był fajny czas. W połowie sierpnia niczym ta powódź we Wrocław, uderzyła we mnie informacja o diagnozie mojego najstarszego dziecka. Jako diagnozę otrzymaliśmy przewidywanie bardzo poważnej choroby związanej z dystrofią mięśni. Tak naprawdę nie do końca wiadomo, co się dzieje. Nie ma też dużo specjalistów w tym kraju, którzy są w stanie nam pomóc, a kolejki do nich są oczywiście na 2027 rok.
Przypominam, że mówimy dopiero o diagnozie, a nie leczeniu. To sprawiło, że pierwszy raz w życiu poczułam, że nie dam rady i nawet nie mam ochoty dawać rady. Poczułam, że strategia, która zawsze mnie doprowadzała do dobrych rezultatów, nie jest tym, co się sprawdzi teraz. Z natury jestem tak zwaną fajterką, czyli strategia, plan, działanie, napieranie, aż do znalezienia rozwiązania i do znalezienia rezultatów. To jest dobra strategia prawie do wszystkiego, ale nie do sytuacji granicznych, gdzie totalnie tracisz kontrolę, poczucie wpływu i możliwości działania.
Piszę o tym wszystkim, bo nie wpadłam do tej pory na takie informacje i treści. Mało osób dzieli się swoimi spostrzeżeniami i sposobami, jak przechodzi przez takie informacje i sytuacje. Czasem dowiadujesz się o tym po fakcie albo widzisz, że ktoś po cichutku zamyka projekty, przestaje realizować coś, o czym trąbił i zaczynasz sklejać te puzzle. Zaczynasz widzieć lub się domyślać co było za tym.
Pracując w dużych organizacjach, często dochodząc do jakiejś ściany czy porażki, masowało się tego Excela lub prezentację i robiło tak, że porażka wyglądała niemalże jak sukces. Ludzie zaczynali zaklinać rzeczywistość, tworzyć alternatywną rzeczywistość i inspirować do tego, że tak naprawdę to tego nie chcieliśmy, tylko to powinno być tak. I to jest jeden ze sposobów na radzenie sobie z czymś przykrym, niekontrolowanym, na co nie mamy wpływu. Dlatego pierwsza rzecz to zaklinanie rzeczywistości i masowanie jej tak, żeby ulepić z tego coś zupełnie innego.
Drugą rzeczą, jaką widzę, jest walka z
tym co ich spotyka w samotności lub ucieczka w używki. Ludzie zaczynają
w pewien sposób zamykać się, wmawiając sobie, że prawdopodobnie i tak
nikt im nie pomoże i że muszą sobie porodzić z tym sami. Pokazywanie, że
jest nam trudno, jest objawem słabości, a przecież nikt nie chce
utożsamiać się z kimś słabym.
Trzecia rzecz to wyparcie. Wyparcie rzeczywistości do takiego momentu, w którym już nie da się udawać, że jest inaczej. To sytuacja pod tytułem: Koń zdechł, należy z niego zsiąść i przestać udawać, że to dokądkolwiek prowadzi. Pomyślałam, że w mojej sytuacji, chcę całkowicie inaczej. Chcę autentyczności i spójności. Chcę być w kontakcie z tym co się dzieje. Chcę być w kontakcie z moją rodziną, z dzieckiem i z rzeczywistością. Chcę przez to przejść w zupełnie inny sposób, nie mając tak naprawdę wzorców i inspiracji do tego jak w takiej sytuacji można się odnaleźć.
Co zrobiłam? Zaciągnęłam ręczny i postanowiłam zatrzymać wszystko, co jest nieistotne. Jeżeli miałabym powiedzieć o pierwszym kroku, który był mega ważny, to były pytania: Jakie są fakty? W jakim miejscu jesteśmy? Jakie mamy zabezpieczenia zdrowotne? Jakie mamy zabezpieczenie finansowe mojej rodziny, firmy? Na jak dużo możemy sobie pozwolić w tej sytuacji? Następnie padło pytanie: Co jest najważniejsze w kategoriach naszej rodziny i naszej firmy?, a następnie wszystkie błahe rzeczy zostały odrzucone. I na końcu: Z czego absolutnie nie możemy zrezygnować? Dużo czasu spędziłam nad rozmyślaniem i zastanawianiem się nad opcjami – Co zrobić? O ile mogę się wycofać? Na ile mogę sobie pozwolić, żeby zatrzymać różne projekty? Usiadłam i zupełnie spokojnie zadałam sobie te wszystkie pytania i wizualizowałam, jakby to mogło wyglądać.
I tutaj dochodzimy do mojej
nienawiści do wyrażenia „Dasz radę”. Bo często ludzie mówiąc: „Dasz
radę” powodują, że jesteśmy sami z tym dawaniem rady. „Dasz radę”
oznacza: Zawsze sobie radziłaś to i teraz sobie poradzisz. Będzie dobrze, poklepie Cię po plecach i sobie pójdę.
A ja tego tym razem nie chciałam. Ja wiedziałam, że tym razem
absolutnie nie dam rady. Ja wiedziałam, że to „Dasz radę” zostawia mnie w
samotności, która w tamtym momencie była dla mnie zbyt trudna i
stwierdziłam, że chcę zamienić „Dam radę” na „Damy radę”. To w praktyce
oznaczało, że uruchomiłam wszystkie moje możliwości, czyli wszystkich
moich przyjaciół. Emocje, które były bardzo trudne i silne, powodowały,
że w środku dnia szłam na trzy godziny spać, żeby po prostu przeżyć
pewne informacje, które do mnie docierały. Teraz po prawie miesiącu,
kiedy nadal jesteśmy w sytuacji powodzi, kiedy nie mamy jeszcze
ostatecznej diagnozy, kiedy jesteśmy po pewnych wynikach badań, kiedy
fala uderzyła, a ja leżę na tej wodzie, widzę trzy korzyści z niedawania
rady dla mnie, a może też dla Ciebie, jeżeli tak jak ja jesteś typem
Zosi Samosi i wzorowej uczennicy.
Po pierwsze, ta sytuacja spowodowała, że priorytet jest rzeczywiście priorytetem. Nie ma już opcji: wiele priorytetów. Jest rzecz najważniejsza, na tyle istotna, że wszystkie inne układają się wokół niej. I to jest takie uwalniające, gdy przestajesz czuć presję innych rzeczy.
Po drugie, moje niedawanie rady spowodowało, że na nowo zaufałam, dzięki czemu miałam czas na nabranie siły i na weryfikację zasobów. Pewne trywialne powiedzenie: Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie – to rzeczywiście się wydarzyło. Teraz leżąc na tej wodzie, mam przekonanie, że mogę ufać sobie, moim przyjaciołom, Bogu. Mogę leżeć i czekać dokąd mnie ta woda przeniesie, wierząc, że w odpowiednim momencie pokieruję to w odpowiednią stronę.
I trzecia korzyść to bycie z emocjami, smakowanie tych kwaśnych owoców trudnych emocji i pewna ambiwalencja. Ambiwalencja polegająca na tym, że zaskoczeniem dla mnie było to, że można czuć się jednocześnie dobrze i źle w kontekście jednego tematu. To znaczy, bardzo trudne jest dla mnie przeżywanie bezradności związanej z chorobą mojego dziecka, a z drugiej strony wspólnota i życzliwość od ludzi, której doświadczam, powoduje we mnie poczucie czegoś, co jest wspólnotowe, przynależnościowe i bardzo krzepiące.
Dlaczego opowiadam Ci o tym w podcaście Silna Marka w praktyce? Bo uważam, że jednym z wymiarów siły jest odwaga do konfrontowania się z faktami i bycie w kontakcie z rzeczywistością. Uważam, że odporność psychiczna to kontakt z faktami. To umiejętność utrzymania się na
wodzie, nie tylko wtedy, kiedy jest spokojnym jeziorem, ale wtedy kiedy jest wzburzona i pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Pięknie o tym pisze Victor Frankl, a ja mówiłam też o tym w ponadczasowych lekcjach dla ludzi i marek
Sytuacja, w której jestem, jeszcze bardziej mnie urealnia i sprawia, że jestem odważniejsza w tym samym czasie. Dlatego podcast będzie dalej szedł, ale nie będzie go w formie wideo, ponieważ forma wideo zajmuje mi więcej czasu. Będzie totalne skupienie na klientach, gdzie priorytet nadal jest jeden i niewiele się zmienia. Ale tak naprawdę zmienia się wszystko, bo kluczowe jest tutaj skupienie. Mam nadzieję, że ten odcinek dodaje Ci odwagi do stawania w prawdzie, gdy nie dajesz rady. Niedawanie rady i pozwalanie sobie na momenty leżenia na wodzie i ufania sobie, innym, światu, że znajdziesz właściwą drogę do celu, jest dobre. Też jest ok, to jeden ze sposobów.
Mam nadzieję, że ten odcinek pokazał Ci, że nie jesteś sam/sama, gdy nie dajesz rady. Nie musisz. Ale razem możemy dać radę. Są ludzie, którzy nie pozwolą Ci zatonąć i ja też Ci nie pozwolę, w tematach budowania marki osobistej i firmowej. Nie poddajemy się, idziemy dalej. A jeżeli uważasz, że ten temat jest dotykający czegoś, co jest istotne i
może być dla kogoś pomocny, to prześlij go osobie, którą kochasz, którą cenisz, którą lubisz lub której dobrze życzysz. Niech wie, że są tacy, którzy też nie dają rady, ale da się coś z tym zrobić. Że to nie koniec świata, bo dalej, krok za krokiem, będziemy szli dalej, ale już w większej wspólnocie.